INKLUZYWNY ROZWÓJ

Jak zrobić mądrą
transformację energetyczną

Transformacja energetyczna to proces na miarę reform gospodarczych w Polsce po 1989 r. Przyniesie dalekosiężne skutki, także społeczne. By złagodzić wstrząsy, nie wystarczy powtarzać, że zmiany są nieuniknione i że posłużą państwu. Skorzystać powinni obywatele.

TEKST/

ILUSTRACJE/ TYMEK JEZIERSKI

REDAKCJA/ WOJCIECH SZACKI

01
Ilustracja

Często się mówi, że transformacja ustrojowa i ekonomiczna lat dziewięćdziesiątych była nieudana. Zyskali wybrani, większość straciła. Rzeczywiście, przewrót w gospodarce nastąpił kosztem milionów obywateli, ale też przygotował całą gospodarkę do rozwoju w nowych warunkach. Gdyby nie te bolesne reformy, nie bylibyśmy tak szybko rozwijającą się gospodarką i europejskim liderem wzrostu.

Obiecana nagroda, czyli dobrobyt gospodarczy kraju, skutecznie motywowała polityków do utrzymywania kursu na prorynkowe reformy, często bardzo bolesne, lecz konieczne. Jak podkreślają autorzy tych zmian, brakowało czasu na zaplanowanie całej przeprowadzanej na żywym organizmie operacji.

Nie wystarczyło czasu na pogłębiony dialog ze społeczeństwem? A może brakowało narzędzi i po prostu ludzkiej empatii, by ocenić, które grupy mogą stracić i jak im z wyprzedzeniem pomóc? Czy tym razem poradzimy sobie z tym lepiej?

Analogii pomiędzy transformacją energetyczną a tamtym okresem można by szukać jeszcze długo. Można odnieść wrażenie, że niestety zbyt często to, jak prowadzimy transformację energetyczną, przypomina czasy tworzenia gospodarki rynkowej w popeerelowskiej rzeczywistości. Postaram się w odniesieniu do mitu założycielskiego gospodarczej rzeczywistości III RP spojrzeć z boku na to, czy tym razem można transformację przeprowadzić lepiej.

Półmetek transformacji

Mimo pozornie prowęglowego kursu ówczesnych rządów w latach 2019-2023 rozpoczęto szereg projektów transformacyjnych – budowę ok. 6 GW pierwszych na polskim Bałtyku farm wiatrowych i ponad 5 GW elastycznych elektrowni gazowych, bardziej dostosowanych do bilansowania odnawialnych źródeł energii (OZE). Przyspieszyła modernizacja sieci energetycznych i zaczęły się prace przygotowawcze do budowy pierwszej elektrowni jądrowej. Równolegle uruchomiono duże programy wsparcia dla prosumentów i rodzin ogrzewających domy kopciuchami na węgiel. Dzięki programom „Mój prąd” i „Czyste powietrze” udało się rozpędzić krajową energetykę rozproszoną oraz uwolnić Polaków od konieczności oddychania powietrzem ze śladami opon i odpadów węglowych. Mamy dzięki temu już ponad 1,5 mln prosumentów i wymieniliśmy 1 mln z 3 mln kotłów na węgiel, przy czym ociepliliśmy dużą część domów.

Tim Wimborne / Reuters
Przez lata słyszeliśmy, że udział węgla w miksie wynosi ok. 90 proc., a więcej niż 20-30 proc. udziału OZE nie da się osiągnąć. Taki niedasizm czy imposybilizm – charakterystyczny dla przeciwników transformacji – to jeden z najgorszych hamulcowych całego procesu

Większość tych działań jest kontynuowana przez nowy rząd, a niektóre nabrały rozpędu. Rok 2024 zakończyliśmy udziałem OZE na poziomie blisko 30 proc., a węgiel po raz kolejny spadł do rekordowo niskiego poziomu – ok. 55 proc. Przez lata słyszeliśmy, że udział węgla w miksie wynosi ok. 90 proc., a więcej niż 20-30 proc. udziału OZE nie da się osiągnąć. Taki niedasizm czy imposybilizm – charakterystyczny dla przeciwników transformacji – to jeden z najgorszych hamulcowych całego procesu. Dziś widzimy, jak z każdym rokiem ten udział OZE w miksie przyspiesza – już w 2030 r. nawet 50-60 proc. miksu pochodzić będzie z bezemisyjnych źródeł. Jak widać, da się, a nawet tradycyjnie sceptyczne wobec rozwoju sieci energetyczne dopuszczają coraz więcej OZE do podłączania się.

Nawet ostrożne rządowe szacunki Ministerstwa Klimatu i Środowiska oraz Polskich Sieci Elektroenergetycznych wskazują, że zapotrzebowanie na węgiel kamienny energetyczny spadnie nawet o dwie trzecie do końca dekady. Do ok. 2035 r. prawie nikt nie zostanie z węglem – ani elektrownie, ani elektrociepłownie, ani przemysł, ani gospodarstwa domowe. Rynek energii dominować będą odnawialne źródła energii uzupełniane gazem pomagającym bilansować dynamiczną pracę systemu elektroenergetycznego. Tam gdzie nie uda się zelektryfikować (zasilić bezemisyjnym prądem) zapotrzebowania na paliwa kopalne, zyskają również gaz i biomasa. Zamiast kilkunastu kopalń węgla kamiennego będziemy potrzebować 3-4 zakładów wydobywczych – i to już za 5-7 lat. Za mniej więcej dekadę może nie być potrzebna żadna elektrownia na węgiel brunatny – ani w Turowie, ani w Bełchatowie.

To z jednej strony dobra wiadomość dla klimatu i odbiorców energii – rachunek za system ETS będzie niższy, bo zamiast węgla spalać będziemy mniej emisyjny gaz, a przede wszystkim korzystać z wolnych od emisji wiatraków i fotowoltaiki, wspieranych magazynami energii.

Ale czy ktoś zatroszczy się o pracowników energetyki i górnictwa? Węgiel to nie tylko Śląsk, ale też Bełchatów, Turów, Wielkopolska czy Lubelszczyzna. Bywam regularnie w regionach węglowych i widzę, jak trudno pożegnać się z tym, co było. W tych miejscach przywiązanie do produkcji i spalania węgla jest bardzo duże – trudno skompensować utratę korzyści z dobrobytu ekonomicznego, jaki niesie za sobą taki pracodawca, zasilający dodatkowo podatkami lokalne samorządy.

Opowiedzieć transformację od nowa

Czasy szybkich zwycięstw niestety się skończyły. Wchodzimy w trudniejszy etap, w którym musimy zająć się dekarbonizacją przemysłu czy transportu. O ile dało się łatwo sprzedać pomysł na niezależność energetyczną ponad 1,5 mln polskich prosumentów, o tyle teraz wchodzimy w rozmowę o bolesnych obowiązkach. Niezależnie od oceny, czy system ETS2 to dobry instrument do zachęcania do wymiany źródeł ciepła na mniej emisyjne, na pewno nie jesteśmy na niego jeszcze gotowi.

Czasy szybkich zwycięstw niestety się skończyły. Wchodzimy w trudniejszy etap, w którym musimy zająć się dekarbonizacją przemysłu czy transportu.

Po ponad 5 latach realizacji pierwszych założeń Europejskiego Zielonego Ładu musimy dokonać naturalnej korekty kursu i dobrać lepiej narzędzia, które służą nam sprawniej. Mimo wstępnych oporów uchwały antysmogowe sprawdziły się jako narzędzie walki z kopciuchami. Przechodzimy też do trudniejszej fazy dekarbonizacji energetyki – skoro będziemy tego węgla zużywać z roku na rok istotnie mniej, to musimy zamknąć większość kopalń.

W Polsce nie ma węgla na 200 lat, bo ten, który kopiemy obecnie, jest już nawet trzy razy droższy od tego wydobywanego przez węglowych potentatów jak Indonezja, Australia, Kolumbia czy Kazachstan. Różnicę w cenie dopłaca budżet państwa. W praktyce węgiel kamienny energetyczny się skończył, ale mimo to go nadal wydobywamy i dopłacamy do tego.

Nie da się dłużej dotować górnictwa na ponad 10 mld zł rocznie – trzeba zamknąć nadmiarowe kopalnie, po to, aby tych kilka potrzebnych pozostało konkurencyjnymi i nie wymagało dopłat. W większości z nich panuje mylne przekonanie – wywołane przez polityków obu stron – że jakoś uda się akurat tę ich kopalnię ochronić, a Europa przecież pożegnała się z zielonym ładem, bo nastał Donald Trump.

Tak nie będzie, ale trzeba otwarcie powiedzieć, że poza Warszawą nie zbudowano jednoznacznego poparcia dla transformacji energetycznej i odchodzenia od węgla. Jak to nadrobić?

Należy wrócić z nową, dopracowaną opowieścią o transformacji energetycznej. Poprzednie rządy jej nie potrzebowały, bo opowiadały całkiem inną historię. A teraz? Może trzeba przestać akcentować kwestie klimatyczne, a transformację sprzedać jako projekt geopolityczny. Skoro odeszliśmy od rosyjskich gazu, ropy i węgla, to możemy wyznaczyć podobny kurs na wszystkie importowane surowce.

Polacy równie chętnie jak obywatele innych państw korzystają z tańszego i wyprodukowanego w domu prądu. Auta elektryczne – ładowane w domu – oferują rachunek za kilometr o nawet 50 proc. niższy niż na stacji paliw. Ile jeszcze takich korzyści dla obywateli możemy znaleźć?

Priorytetem nie jest według mnie walka z dezinformacją klimatyczną. Takie zjawisko rzecz jasna istnieje, w ramach wojny hybrydowej Rosja sprzyja powstawaniu antytransformacyjnych narracji. W końcu im bardziej w Polsce i Europie będziemy korzystać z paliw kopalnych, tym łatwiej sprzeda je nam Rosja. Ale nie tędy droga – żeby opowiadać o korzyściach z transformacji, trzeba mieć o czym. Gdzie się dało, dotarliśmy z fotowoltaiką do 1,5 mln prosumentów. To efekt nie tylko rewolucji technologicznej, ale też unijnych regulacji. Od czasu otwarcia granic, zniesienia roamingu i wejścia na rynek tanich linii lotniczych to jeden z większych prezentów dla obywateli. Potrzebujemy ich więcej. Oto kilka propozycji.

Potrzebujemy leasingu społecznego aut elektrycznych. Dlaczego? Średni wiek auta w Polsce to nawet 16 lat. Aktywiści klimatyczni mówią, że trzeba przesadzić Polaków ze starych aut spalinowych do elektrycznego transportu publicznego. Takie rozwiązanie jest możliwe i na pewno przyniesie poprawę jakości powietrza, w szczególności w aglomeracjach. Jednak w Polsce powiatowej przy rozproszonej zabudowie i postępującym wyludnianiu nie zagwarantujemy wystarczającego poziomu komfortu i mobilności transportem publicznym.

Rafał Milach / Magnum Photos
Priorytetem nie jest według mnie walka z dezinformacją klimatyczną. Takie zjawisko rzecz jasna istnieje, w ramach wojny hybrydowej Rosja sprzyja powstawaniu antytransformacyjnych narracji.

Polacy dawno nie dostali od Unii Europejskiej prezentu – nie doceniamy już tak szerokopasmowego internetu czy remontów szpitali. Bilet kolejowy na całą Europę dla kończących 18 lat nie wystarczy. Potrzebujemy czegoś trwałego, co jednoznacznie pomaga ludziom, wspiera przemysł i redukuje emisje. Czymś takim jest tani najem auta elektrycznego, najlepiej produkowanego w Europie. Nasi producenci nadrobili już zaległości w ofercie produktowej względem azjatyckich marek i teraz jest moment na wyjście z taką ofertą do Polek i Polaków.

Proponuję rozszerzyć istniejącą ofertę dotacji od NFOŚiGW na auto elektryczne. Państwo powinno udostępnić na wynajem auta elektryczne z niskich segmentów (A-B) po bardzo niskiej cenie, rzędu 400-600 zł brutto miesięcznie, z ubezpieczeniem włącznie. Po kryzysie inflacyjnym auta segmentu kompaktowego zdrożały do poziomu, na którym nie stać przeciętnego obywatela na ich zakup, więc nie ma co oczekiwać, że w tym segmencie kierowcy masowo przestawią się na elektryki o nadal ograniczonym infrastrukturą zasięgu. Auto elektryczne, najlepiej made in Europe, zasilane polskim prądem i pewnie z polską baterią z zakładu LG Chem spod Wrocławia – to projekt nie tylko ekologiczny i przemysłowy, lecz także budujący poparcie dla transformacji energetycznej i naszej obecności w Unii Europejskiej.

Aby go wdrożyć w życie, trzeba siąść z dealerami, bankami i firmami leasingowymi do stołu i wypracować ofertę z perspektywy klienta – wykluczonego transportowo, najlepiej mieszkającego w domu jednorodzinnym, by można korzystać z domowego prądu. Tylko dzięki takiej partnerskiej rozmowie można stworzyć produkt finansowy, który będzie wiarygodny i zrozumiały dla zwykłych ludzi. Dziś oferta NFOŚiGW niestety tego nie ma – program „Czyste powietrze” zaliczył kryzys zaufania, a dotacje w ramach nowego programu „NaszEauto” wypłacane są z dużym opóźnieniem, kosztem beneficjentów.

Warto także wprowadzić zmiany w taryfach. Czym ładować auto elektryczne lub ogrzewać pompę ciepła? Drogi prąd skutecznie zniechęca do tego, aby przejść z kopciucha czy diesla na bardziej ekologiczne nośniki energii. Należy więc poważnie pomyśleć o wprowadzeniu istotnie niższej taryfy dla gospodarstw domowych i firm, które inwestują w transformację. Rachunki grozy – o których trąbiły media – to efekt braku wsparcia dla nieświadomych i ubogich energetycznie, którym na siłę wciśnięto pompę ciepła. Nie oczekujmy, że ci klienci podłączą się do aplikacji mobilnej i będą kupować prąd na bieżąco na giełdzie. Trzeba ich w tym rozwiązaniu wyręczyć oraz obniżyć cenę zakupu energii elektrycznej na cele ogrzewania i ładowania aut o co najmniej 20-30 proc. Dopiero wtedy opłacalność względem energii z paliw kopalnych (węgla, ropy) wzrośnie na tyle, że sami zaczną rozważać przejście do nowych technologii.

Dziś, ładując auto w domu, płacimy tylko i aż połowę mniej, niż gdybyśmy tankowali jego spalinowego bliźniaka na Orlenie – ta różnica musi być jeszcze większa, analogicznie do instalacji domowej fotowoltaiki. Darmowy prąd w domu przez nawet pół roku skutecznie zmotywował ponad 1 mln pierwszych prosumentów do tego, aby wyłożyli przede wszystkim własne pieniądze na obniżenie rachunku za energię. Po rozpędzeniu tego programu korzystnym systemem rozliczeń i małą dotacją masa krytyczna okazała się nie do zatrzymania. Poczta pantoflowa zadziałała lepiej niż kampanie, billboardy i ulotki.

Przez lata konserwatywni eksperci tłumaczyli nam, że OZE mogą być jedynie uzupełnieniem, kwiatkiem do kożucha. Ten opór udało się pokonać. Czy można zatem spocząć na laurach?

Polska naraz solidarna i zielona?

Jak wskazują scenariusze rozwoju miksu energetycznego Instratu, ale też rządowe z „Krajowego planu w dziedzinie energii i klimatu”, idziemy w kierunku nawet 80 proc. udziału OZE w 2040 r. Przez lata konserwatywni eksperci tłumaczyli nam, że OZE mogą być jedynie uzupełnieniem, kwiatkiem do kożucha. Ten opór udało się pokonać. Czy można zatem spocząć na laurach? Wprost przeciwnie – z każdym rokiem należy starać się coraz bardziej i korygować kurs, szukać lepszych rozwiązań i rozmawiać (a nie tylko opowiadać) o tym, gdzie jesteśmy w transformacji.

Jak odnajdziemy się w tej nowej rzeczywistości – opartej o pełną zielonej energii sieć energetyczną, z której ładujemy nasze pojazdy i ogrzewamy nasze domy? Pionierzy nowych rozwiązań technologicznych będą zadowoleni.

Co o transformacji będą myśleć górnicy i ich rodziny mieszkające w wyludniających się regionach węglowych? Co o zielonym ładzie będą myśleć wykluczeni komunikacyjnie, na których nałożony zostanie dodatkowy podatek klimatyczny w postaci ETS2? Wątpię, czy będą czuli się wygrani na tej transformacji.

Dlatego musimy zmienić sposób myślenia o tych korzyściach. Nie bez powodu z początkiem XX wieku wykształcił się podział społeczeństwa na Polskę liberalną i solidarną. Po transformacji ustrojowej lat dziewięćdziesiątych słuszny żal o bycie niewysłuchanym pozostał z nami na długo i – jak widać – okazał się bardzo trwały. Należy więc traktować projekty transformacyjne skierowane do zwykłych ludzi jako profilaktykę i narzędzie do osiągania efektów nie tylko ekologicznych, lecz także społecznych.

Zawarte w tej publikacji teksty i podcasty mają charakter autorski, a przedstawione tezy są opiniami ich autorów i autorek i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji PKO Banku polskiego.

„Ćwiczenia z przyszłości” to cykl esejów i podcastów przygotowany przez Politykę Insight we współpracy z Fundacją PKO Banku Polskiego z okazji jej 15 urodzin. Dziewięć esejów, dziewięć podcastów i dziewięć wizji Polski możliwej. Od edukacji po transformację energetyczną, od bezpieczeństwa po kulturę. Zaproszeni przez nas eksperci i ekspertki kreślą konkretne scenariusze rozwoju naszego kraju i wyobrażają sobie Polskę, która może zaistnieć, a tematy naszych dyskusji związane są kluczowymi obszarami działalności Fundacji PKO Banku Polskiego.