Co począć z katastrofą demograficzną

Bądźmy realistami: nie ma realnego scenariusza, który przywróciłby w Polsce zastępowalność pokoleń. Ale jest kilka rozwiązań, które mogą zahamować tempo depopulacji.

TEKST/

ILUSTRACJE/ TYMEK JEZIERSKI

REDAKCJA/ WOJCIECH SZACKI

0
Ilustracja

Od czterech dekad Polska nie ma zastępowalności pokoleń. Obecna dzietność – 1,09 dziecka na kobietę – to nasz nowy rekord, plasujący Polskę na 198. miejscu spośród 209 krajów, tuż obok ogarniętej wojną Ukrainy. Odczyty z pierwszej połowy 2025 r. wskazują na to, że idziemy na kolejny rekord: 1,03. Jak do tego doszło i co możemy z tym zrobić?

Jeszcze dekadę temu dzietności sprzyjały trzy główne czynniki: posiadanie własnego mieszkania, stabilne zatrudnienie obojga partnerów oraz otrzymanie formalnego i nieformalnego wsparcia w wychowaniu dzieci. Później nastąpiła jednak cicha rewolucja: jednostką analizy coraz rzadziej było pojęcie „my”, a coraz częściej – „ja”. Głównym problemem zaś stała się trudność w budowaniu zaangażowanych związków, w których mogłyby pojawić się dzieci. Skupię się głównie na tym najnowszym trendzie.

Więcej singli, mniej dzieci

Przez większość historii samotność oznaczała śmierć. W antropologii za symboliczny początek cywilizacji uznaje się znalezienie pierwszej zrośniętej kości udowej – oznacza ona, że człowiek, który złamał nogę, nie został porzucony przez grupę, ale objęty opieką.

Jeszcze 100 lat temu Europa była prawie w pełni sparowana: kilka procent osób, które pozostawały poza małżeństwem, najczęściej cierpiało na ciężkie choroby fizyczne lub psychiczne. W 1900 r. na terytorium dzisiejszej Polski 92 proc. osób było w związku małżeńskim, w Ukrainie – 98 proc.

Po II wojnie światowej pojawiło się więcej singli. Tyle że to „więcej” oznaczało między 4 a 11 proc. w różnych krajach Europy i Ameryki Północnej. Dopiero w ostatnich latach ich liczba eksplodowała do tego stopnia, że zmieniła nasze myślenie o demografii. W ciągu ostatniej dekady populacja Polski skurczyła się o 1,5 miliona. Jednak liczba jednoosobowych gospodarstw wzrosła o milion (z 2,7 do 3,7 miliona). Jeszcze dwie, trzy dekady temu takie domostwa należały głównie do wdów, dziś – do singli.

Jochen Tack / imageBROKER / Forum
Anegdoty w stylu „przecież znam kogoś, kto znalazł miłość przez aplikację, a teraz są szczęśliwi i mają piękne dzieci” należy zastąpić danymi. 70 procent młodych Polaków randkuje online. Jednak w pokoleniu Z (osoby w wieku 18–29 lat) oraz millenialsów (30–44 lata) tylko 9 proc. osób w trwałych związkach poznało partnera w ten sposób.

W 2024 r. średni wiek Polki w momencie urodzenia pierwszego dziecka wynosił 29 lat (wzrósł z 23 lat na początku lat 90.). Jako że trzeba odjąć od tego lata budowania trwałej relacji, w której mogłaby zapaść świadoma decyzja o rodzicielstwie, czas starania się o dziecko (ok. 6-12 miesięcy w przypadku par zdrowych) oraz 9 miesięcy ciąży, skupię się szczególnie na dorosłych do 30. roku życia.

Dziś wśród Polaków przed 30. rokiem życia 44 proc. jest singlami, a dalsze 21 proc. jest w parze z osobą, z którą nie mieszka. Innymi słowy: dwóch na trzech młodych Polaków nie jest w związku, w którym mogłyby pojawić się dzieci. Brak zaangażowania w związek nie ma wiele wspólnego z narracją „młodzi chcą się wyszaleć przed stabilizacją”. W USA w ciągu kilkunastu lat potroiła się liczba mężczyzn w wieku 18-30 lat, którzy nie uprawiali seksu z nikim od co najmniej roku – z 12 do 35 proc. We Francji procent nieaktywnych seksualnie 18-24-latków obu płci wzrósł z 23 do 28 proc. W Polsce brakuje danych pozwalających na śledzenie tego zjawiska w czasie, ale w 2024 r. 38 proc. mężczyzn oraz 28 proc. kobiet w wieku 18-24 lat nie spało z nikim od co najmniej roku. Abstynencja seksualna była ponadprzeciętnie częsta wśród uczniów i studentów (43 proc.), co jest kluczowe, bo system edukacji był kiedyś jedną z najskuteczniejszych swatek.

Pornografia i seksroboty na horyzoncie

W rozwoju seksualnym można iść w głąb, odkrywając intymność z bliską osobą przez poszerzanie zdolności odczuwania, albo wszerz, szukając nowych bodźców. Tutaj natrafiamy na dwa problemy. Po pierwsze, wielu młodych nie ma pogłębionych doświadczeń seksualnych z bliską osobą. Nie budują zatem tego, co Arystoteles nazwał phronesis – praktycznej mądrości . Seks jest kompetencją, którą napędzają wiedza plus własne pogłębione doświadczenia. Kompetencje zaś mają kumulatywną naturę – tak jak nauka czytania. Z czasem coraz trudniej wyjść z analfabetyzmu i odróżnić podszepty popkultury od własnych potrzeb.

Drugim problemem jest ersatz. Sztucznym miodem zastępującym pogłębione doświadczenia jest przede wszystkim pornografia – paradygmatyczne „pójście wszerz” wpisane w model biznesowy przemysłu pornograficznego (który dobodźcowuje swoich odbiorców coraz ostrzejszymi filmami, przesuwanymi do subskrypcji premium, gdy darmowe filmy przestają wywierać wrażenie). Niedługo mogą to być również napędzane sztuczną inteligencją seksroboty, których premierę na rynku amerykańskim Elon Musk prognozuje na rok 2030.

Śledząc globalne trendy, widzę trzy zjawiska. Po pierwsze, ilość: rosnąca liczba widzów i liczba godzin przy obniżającym się wieku. Przykładowo w latach 2004-2014 odsetek licealistów w Szwecji, którzy oglądają pornografię codziennie, wzrósł dwa i pół razy . We Włoszech jeden na dziesięciu nastolatków jest od niej uzależniony.

Po drugie, funkcja. Pornografia jest stara jak historia pisana (rysowana?), natomiast przez większość jej trwania była traktowana jako nisza przetrwalnikowa – namiastka intymności z drugim człowiekiem – a nie jako opcja preferowana. Zmieniło się to w ostatnich dekadach. Wśród nastolatków oglądających pornografię (czyli prawie wszystkich) jeden na dziesięciu mówi, że obniża ich zainteresowanie prawdziwymi kobietami.

Po trzecie, drogi dziewcząt i chłopców się rozwidlają – po przejściu pewnej granicy mogą już się nie spotkać. Dziewczęta też oglądają pornografię, natomiast wśród codziennych użytkowników stanowią grupę 5-10 razy mniej liczną od chłopców. Liczniejszą grupę stanowią dziewczęta, które nie są zainteresowane typem seksualnej pseudo-phronesis, którą proponują rówieśnicy. Na przykład w Japonii prawie połowa kobiet w wieku 16-24 lat mówi, że jest niezainteresowana seksem z mężczyznami, jedna trzecia – że sama myśl o seksie z mężczyzną jest dla niej odstręczająca.

Na głębszym poziomie pornografia „rozwiązuje” dwa uniwersalne dylematy – lęk przed odrzuceniem i lęk przed niekompetencją. Tymczasem nie tak zaprogramowała nas ewolucja. Dopamina, neuroprzekaźnik odpowiedzialny za poczucie nagrody, jest jednocześnie odpowiedzialna za ruch. Tak właśnie jest zbudowany nasz system motywacyjny: aby zawalczyć o pożywienie czy partnera, trzeba przynajmniej wyjść z domu. Bo z neurobiologicznego punktu widzenia jest „nienormalne”, aby dostawać erotyczną gratyfikację bez wysiłku.

Kobietom i mężczyznom coraz trudniej się spotkać

Zmienia się nie tylko relacyjność, ale nawet osobowość młodych. To, co postrzegamy jako indywidualne, np. charakter, jest współkształtowane przez epokę. Osobowości zaś nie są równe, jeśli chodzi o potencjał tworzenia związków. Zgodnie z klasycznym „testem wielkiej piątki” (Big Five Personality Test), stosowanym do pomiaru osobowości od lat 80., najłatwiej jest je budować osobom o wysokiej ugodowości i niskiej neurotyczności. W ciągu dekady 20- i 30-latkowie stali się mniej ugodowi i sumienni, natomiast zdecydowanie bardziej neurotyczni. Widzimy tu efekt kohorty i efekt pokolenia. Efekt pokolenia oznacza, że z wiekiem się zmieniamy bez względu na to, w jakiej epoce się urodziliśmy. Na przykład ludzie z wiekiem stają się bardziej ugodowi i niechętni zmianom. Efekt kohorty oznacza zaś, że dzisiejsi 30-latkowie różnią się od 30-latków sprzed lat, bo ukształtowały ich inne doświadczenia – np. większość dzieciństwa spędzonego przed ekranem, a nie na spontanicznej zabawie.

Pornografia jest stara jak historia pisana (rysowana?), natomiast przez większość jej trwania była traktowana jako nisza przetrwalnikowa - namiastka intymności z drugim człowiekiem – a nie jako opcja preferowana. Zmieniło się to w ostatnich dekadach.

Do jednego na czterech Polaków przed 45. rokiem życia nie ma żadnego kontaktu ze swoim ojcem, do jednego na trzynastu – z matką . Choć te liczby są obarczone błędem i jeszcze niczego nie udowadniają, mogą sugerować myślenie: „nie wiem, jakim chcę być rodzicem, ale na pewno nie takim, jak mój własny”.

Rosnąca liczba Polaków żyje w oddaleniu nie tylko od rodziców, ale też od drugiej płci. Esther Perel – prawdopodobnie najbardziej znana terapeutka par z ponad 40-letnim doświadczeniem na całym świecie – powiedziała mi przy okazji wizyty w Poznaniu w maju 2024 r., że w żadnym kraju nie wyczuwa takiej wojny płci, jak w Polsce. Nie mam mandatu do wyrokowania, gdzie wojny płci są najgorętsze (obstawiałabym raczej Koreę Południową). Widzę za to co najmniej trzy poziomy (oprócz opisanego wyżej seksualnego), na których rozjeżdżają się drogi mężczyzn i kobiet w Polsce.

To rozjazd edukacyjny – ponieważ kobiety są w większości lepiej wykształcone (dwa na trzy dyplomy studiów wyższych otrzymują właśnie one) i nie chcą się wiązać z mężczyznami słabiej od nich wykształconymi.

To rozjazd psychologiczny – ponieważ rozprzestrzeniająca się kultura psychoterapii znalazła więcej adeptów wśród kobiet (terapia może mieć wiele zalet, ale też tworzyć niekompatybilne oczekiwania, gdy korzysta z niej głównie jedna płeć).

Jest to wreszcie rozjazd geograficzny, ponieważ migracje sprawiły, że w dużych miastach na 100 młodych mężczyzn przypada 110, 115 a nawet 120 kobiet. Gdy dodamy do tego czynniki dotyczące obu płci – brak dobrych wzorców relacyjnych w domu pochodzenia, polityczną polaryzację oraz algorytmy aplikacji randkowych maksymalizujące zyski korporacji, a nie szanse na znalezienie pary – dostajemy utrudnione warunki do budowania trwałych relacji, w których mogłyby pojawić się dzieci.

Co z tym możemy zrobić?

Dziś nie widzę realnego scenariusza, który przywróciłby w Polsce zastępowalność pokoleń (spośród krajów wysokorozwiniętych ten poziom utrzymuje jedynie Izrael). Widzę jedynie kilka rozwiązań, które pomogłyby zmniejszyć tempo depopulacji: pierwsza część to rozwiązania techniczne skierowane do podgrupy młodych, którzy są w zaangażowanych relacjach. Druga część to trudniejsze rozwiązania adaptacyjne, dotyczące szerszego problemu jakości relacji w Polsce.

Jak działać na korzyść państwa, nie traktując obywateli instrumentalnie – jako podatników mających ratować finanse publiczne, a historycznie – jako potencjalnych rekrutów mających bronić jego granic? Sposobem wyjścia z tego dylematu może być skoncentrowanie się na różnicy między dzietnością faktyczną a pożądaną, a następnie odniesienie się do tych barier, które wyjaśniają różnice między tymi dwoma wskaźnikami i mogą pomóc ludziom w realizacji decyzji, które sami chcieliby podjąć. W 2025 r. prawie połowa grupy 18-40-latków deklarowała, że chciałaby mieć dwoje dzieci, 23 proc. wskazywało, że troje lub więcej, 11 proc. – że jedno, a tylko 8 proc. – że chce pozostać bezdzietne (dane CBOS). Faktycznie jednak 57 proc. tej grupy jest bezdzietne.

Części tej grupy można pomóc przez:

  1. większą dostępność mieszkań na własność albo o uregulowanym czynszu;
  2. rozszerzanie sieci wsparcia, np. różne formy opieki nad dziećmi do lat 3, w tym żłobki i kluby dziecięce, z których mogliby korzystać wszyscy, a nie tylko pracujący;
  3. formy zatrudnienia, które dają długi horyzont planowania (np. umowa na czas nieokreślony) przy elastyczności wykonywania pracy (np. niepełny wymiar godzin, godziny kumulowane, częściowa praca zdalna etc.);
  4. zabezpieczenie dochodów (z pracy i innych źródeł);
  5. rozszerzenie programów in vitro o zabezpieczenie płodności przez mrożenie jajeczek (obecnie refundowane dla pacjentek onkologicznych – może być rozszerzone na wszystkie kobiety, tak jak to funkcjonuje już w 11 europejskich krajach);
  6. czynności edukacyjno-medyczne włączające mężczyzn w wiedzę o płodności, jako że 51 proc. problemów z płodnością biologiczną leży po ich stronie;
  7. zabezpieczenie ewentualnego samotnego rodzicielstwa: w wersji minimum przez rozwiązanie problemu alimentacji – nie ma oficjalnych danych na temat skali zjawiska, natomiast szacunki mówią o blisko milionie dzieci pozbawionych alimentów (w Krajowym Rejestrze Długów na koniec czerwca 2025 r. figurowało 292 400 alimenciarzy, rocznie komornicy przeprowadzają ok. 700 000 spraw alimentacyjnych);
  8. włączenie par LGBT w dyskusję o rodzicielstwie – obecnie wiele z nich emigruje albo rezygnuje całkowicie z posiadania dzieci.
Peerapon Boonyakiat / Zuma Press / Forum
W wersji minimum potrzebna jest jawność algorytmów aplikacji randkowych. W wersji optimum: częściowe odrynkowienie aplikacji np. przez powstanie ich niekomercyjnych odpowiedników, których celem nie byłby zysk.

Tinderoza, czyli miłość w czasach zarazy

Nie ma zaś tak prostych recept na problem z relacjami: z ich nawiązywaniem i utrzymywaniem, a także z ich głębokością, która umożliwiłaby „skok w rodzicielstwo”. Jest jednak kilka kroków, które możemy zrobić, aby relacji nie utrudniać.

Anegdoty w stylu: „przecież znam kogoś, kto znalazł miłość przez aplikację, a teraz są szczęśliwi i mają piękne dzieci” – należy zastąpić danymi. 70 proc. młodych Polaków randkuje online. Jednak w pokoleniu Z (osoby w wieku 18–29 lat) oraz millenialsów (30–44 lata) tylko 9 proc. osób w trwałych związkach poznało partnera w ten sposób.

Więcej osób trafia na intymne złomowiska. Aplikacje pasożytują bowiem na ludzkiej potrzebie intymności w sposób maksymalizujący własne zyski, a nie interesy użytkowników. Służą do szukania, a nie znajdowania partnera. W prywatnych rozmowach szef „Data Management” w londyńskiej centrali jednej z największych aplikacji przyznał zaprzyjaźnionym ze mną badaczom, że algorytm jest specjalnie tak ustawiony, aby podekscytować się nowo poznaną osobą na początku, a w ciągu kwartału wykryć gruntowną niekompatybilność (o której twórcy aplikacji wiedzą od początku, ale która gwarantuje powrót klienta po mniej więcej 3 miesiącach).

W wersji minimum potrzebna jest jawność algorytmów aplikacji randkowych. W wersji optimum: częściowe odrynkowienie aplikacji, np. przez powstanie ich niekomercyjnych odpowiedników, których celem nie byłby zysk. W wersji maksimum: zrozumienie, że w przypadku heteroseksualistów wyjście do ludzi i szukanie partnera przez aktywizowanie się w realnym życiu (np. szczególnie przez znajomych znajomych) daje większe szanse na udaną relację z powodów o wiele głębszych niż habitusowe i reputacyjne.

Iluzja nieskończonego wyboru każe parametryzować wyszukiwanie według złych kryteriów. Najbardziej przereklamowane cechy z punktu widzenia budowania długofalowych związków to te, które eksponuje aplikacja: wygląd oraz status społeczny. Natomiast trzy najbardziej niedoszacowane cechy, to te, na których zobaczenie aplikacja nie daje szans: stabilność emocjonalna, życzliwość i lojalność.

Większość poważnych związków tworzonych dziś przez Polaków przed 45. rokiem życia poznała się w jednym z zaledwie trzech miejsc: na imprezie albo spotkaniu organizowanym przez wspólnych znajomych (24 proc.), w szkole (17 proc.) i w pracy (15 proc.) . Co znamienne, podobny procent par co przez aplikacje (9%) poznał się w internecie (8%), ale w miejscu, które nie miało co do zasady celów tworzenia par (np. na portalu zrzeszającym osoby o podobnych zainteresowaniach). Dla szukających prawdziwych relacji niemal każda droga jest skuteczniejsza niż aplikacje.

Smartfonoza: prawdziwe życie jest gdzie indziej

Jak zauważyła Simone Weil, „uwaga to najczystsza i najrzadsza forma hojności”. To również warunek trwania wartościowych relacji. Smartfonoza rozbija tę uwagę na strzępy. W 2022 r. jedna trzecia nastolatków stwierdziła, że korzysta z mediów społecznościowych „prawie nieustannie”, a prawie połowa powiedziała to samo o internecie w ogóle. W USA typowy nastolatek otrzymuje 237 powiadomień dziennie, czyli około 15 w ciągu każdej godziny czuwania.

W Polsce 38 proc. 15-latek i 19 proc. 15-latków przyznaje, że robią się nerwowi, gdy nie mają dostępu do telefonu (to najgorszy wynik wśród 37 krajów wysokorozwiniętych).

Wszystkie grupy wiekowe powinny renegocjować swoją relację z technologią, jednak w przypadku nieletnich jest to najpilniejsze. Dwa możliwe kroki to zakaz używania telefonów w szkołach i regulacje dostępu do mediów społecznościowych. W przypadku zakazu – tak jak w przypadku wielu problemów regulacyjnych – implementacja jest ważniejsza niż legislacja. Na przykład w Grecji 95 proc. dyrektorów gimnazjów twierdzi, że na terenie ich szkoły obowiązuje zakaz używania telefonów. Tymczasem 75 proc. ich uczniów używa telefonu na lekcjach. Jak mówił Yoda z „Gwiezdnych Wojen”: „Do it or don’t do it. There is no try”.

Przykład grecki to jednak skrajność. Jest już kilka krajów, gdzie działa to lepiej, np. Austria, Korea, Japonia czy Malta. Zakaz taki ma sens wyłącznie w formie zaproponowanej przez Jonathana Haidta: uczniowie oddają telefon przy wejściu do szkoły i odbierają go na koniec dnia. Ważniejszy od wpływu na naukę może okazać się wpływ na to, jak uczniowie spędzają przerwę – z naciskiem na niezapośredniczony, nieulepszony filtrami kontakt twarzą w twarz, w którym nie muszą być kuratorami własnego wizerunku. Badaczka Alice Evans namawia do wychodzenia dziewcząt i chłopców po lekcjach bez ekranów – trudno uwierzyć, że obijanie się po szkole zyskuje status oficjalnych rekomendacji naukowych.

Większość poważnych związków tworzonych dziś przez Polaków przed 45 rokiem życia poznało się w jednym z zaledwie trzech miejsc: na imprezie albo spotkaniu organizowanym przez wspólnych znajomych (24%), w szkole (17%) i w pracy (15%).

Media społecznościowe są szczególnie szkodliwe dla nieletnich – mózg nastolatka zwyczajnie nie ma mechanizmów, aby bronić się przed takim stopniem porównań społecznych. Opcją minimum powinna być prawdziwa weryfikacja wieku (media społecznościowe doskonale wiedzą, że korzystają z nich osoby przed 13. rokiem życia, bo szybko identyfikują tych użytkowników i wyświetlają im reklamy dla dzieci). Jest to możliwe albo przez ścieżkę rządową (konieczne użycie dokumentu tożsamości albo karty kredytowej rodzica), albo przez ścieżkę komercyjną (sprawdzanie przez wyspecjalizowane firmy, które już weryfikują pasażerów lotniczych albo kibiców na wydarzeniach masowych). Prawdziwa weryfikacja wieku (18+) jest szczególnie ważna w przypadku stron pornograficznych.

Konieczne jest podniesienie wieku korzystania z mediów społecznościowych do 16 lat – który w świetle ustaleń naukowych od dawna funkcjonował jako absolutne minimum do zakładania kont w internecie (obniżenie do 13. roku wylobbowały w 1998 r. w amerykańskim Kongresie firmy internetowe – do tej pory jest to obowiązujące prawo znane jako American Children's Online Privacy Protection Act, na którym działają amerykańscy giganci internetowi). Inspiracją może być Australia, która od grudnia 2024 r. stworzyła czarną listę, na której są Facebook, Instagram, TikTok i X. Jak zawsze: ważniejsza od legislacji jest jakość implementacji.

Niedojrzałość bierze się z braku prawdziwych doświadczeń. Te zaś wymagają podejmowania ryzyka w realnym świecie. Gdy kończy się ono sukcesem – buduje poczucie sprawczości, konieczny komponent poczucia własnej wartości. Gdy kończy się porażką – wymaga ochłonięcia, żałoby i refleksji w bezpiecznych warunkach. Mimo że kroki te nie rozwiążą problemów demograficznych naszego kraju, mogą spowolnić dalszą erozję relacji – koniecznego warunku dzietności.

Posłuchaj podcastu
Anna Gromada, socjolożka z Polskiej Akademii Nauk i Tomasz Szlendak, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu dyskutują o stanie polskiej demografii. Rozmowę prowadzi Tomasz Sawczuk, starszy analityk ds. polityk publicznych i europejskich w Polityce Insight.

PRZECZYTAJ INNE ESEJE Z OBSZARU